Bardzo lubię przeglądać blogi i Instagramy innych mamusiek, a z racji przeogromnej ilości takich stron, przeważnie trafiam do świata mam najbardziej popularnych w blogosferze. Oglądam te wszystkie idealne zdjęcia idealnych dzieci, które są ubrane w idealnie czyste ubrania i tak się zastanawiam, co ja robię źle, skoro mój dom jest wysprzątany do czasu, kiedy dzieciaki się nie obudzą i nie ma takiej możliwości, żeby me latorośle pozostały czyste przez cały dzień - czystość ich ubranek trwa średnio do pory śniadania.
Wydawałoby się, że z moimi pedantycznymi zapędami prowadzenie takiego życia jest niczym trudnym, ale za nic w świecie mi to nie wychodzi i zstępuję do siódmego kręgu piekieł, gdzie zabawki są porozrzucane (prawdziwy hardcore będzie jak zaczną się bawić klockami Lego), a obiad robię pół dnia, bo latam jak poparzona od jednego dziecka do drugiego nie myśląc nawet o zrobieniu tak idealnych zdjęć.
Więc jak one to robią? Za każdym razem zadaję sobie to pytanie ze zwykłej ciekawości, bo może i jestem po części pedantką i lubię mieć wokół siebie porządek (mniejsza o to, że nawet pranie wywieszam w kolejności od najciemniejszego do najjaśniejszego), to jednak nie chciałabym mieć tak wyidealizowanego życia. Co jak co, ale troszeczkę chaosu jest przydatne, bo wtedy się wie, że się naprawdę żyje, a nie jest się tylko marionetką na pokaz, bo nigdy nie uwierzę, że można tak doskonale wszystko kontrolować.
I tu pojawia się kolejne pytanie: po co to wszystko? Idealizm jest ładny i przyjemnie się na niego patrzy, więc staje się popularny. Przygląda się temu coraz więcej ludzi, zaczyna trafiać do młodych dziewczyn, które mogą zacząć postrzegać dzieci tak, jak są przedstawiane - lalkę, którą się przebiera w ubranka stylizowane na dorosłe. Skuszone tym zachodzą w ciąże, rodzą dzieci i pojawia się rozczarowanie, bo idealne życie znika wraz z wiecznym niewyspaniem, kupkami, kolkami i innymi trudami życia rodzica.