Pisząc podsumowanie czerwca byłam święcie przekonana, że pech w końcu mnie opuścił, a lipiec będzie zdecydowanie lepszy. Myliłam się. I to bardzo. Ten miesiąc był dla mnie jednym z najgorszych miesięcy w tym roku, ale nie chcę się tutaj o tym rozpisywać, bo jest to jednak zbyt prywatna sprawa. Jednak pomimo tego całego zła wokół mnie, znalazło się też i parę naprawdę pozytywnych chwil :)
Fasolki NAPRAWDĘ wszystkich smaków / totalny Lucynkowy chill / pole i początki sianokosów / bocian na dachu u sąsiada / sezon grzybowy czas zacząć!
Sierpień
Jest to jeden z tych miesięcy, który minął mi nie wiadomo kiedy. Było dużo upałów przecinanych sporadycznymi deszczami. Największą atrakcją tego miesiąca był nasz spontaniczny wypad na rekonstrukcję Bitwy Warszawskiej, o której wspominałam tutaj: klik!. Poza tym było trochę spacerów, zdjęć w plenerze i... to tyle. Naprawdę nie wiem, jak to się stało, że tak mało w tym miesiącu się działo...
Takie upały mieliśmy wieczorem w pokoju / Bolszewik na koniu / jakieś tam chabecie / deszczowe wybawienie / szaleństwa na promocji w Rossmannie i Hebe
Wrzesień
Może i sierpień był cienki, ale za to w sierpniu nie mogłam narzekać na nudę. Praktycznie cały miesiąc spędziliśmy w lesie na zbieraniu grzybów, a jak nie było nas w lesie, to męczyliśmy się w kuchni nad kolejnymi partiami słoików z przeróżnymi przetworami (nie liczyłam ich dokładnie, ale 50 na pewno wyrobiliśmy). Jak już się z tym ogarnęliśmy, to mogłam w końcu trochę pocieszyć się polską złotą jesienią i porobić parę zdjęć, które jak na razie wrzuciłam jedynie na Instagram i jak będę miała lukę między planowanymi postami, to postaram się trochę tej jesieni tutaj przemycić :) We wrześniu także powiększyła nam się rodzina o Lucynowe maleństwo, które Kudłaty postanowił nazwać w - zależności od płci - Twardowskim, albo Wandelupą. No cóż... jakby nie było, na pewno będzie bardzo oryginalnie.
Uła-a rowery dwa / niebo, czy woda? :) / przepiękny zachód słońca / grzybing z Kudłatym / mała kitka